środa, 5 grudnia 2007

Początek końca

Dlaczego zawsze podczas wyjazdów, wycieczek czy podróży żyjemy pełnią życia, cieszymy się wszystkim i jest jakoś tak fajniej? Ludzie są bardziej przyjaźni, więcej się dzieje. Czy nie dlatego, że mamy wówczas podświadome poczucie, że to się niedługo skończy i musimy jak najlepiej wykorzystać dany czas? Jeśli tak, to czemu nie zastosować tego samego podejścia do normalnego, codziennego życia? Też się kiedyś skończy, więc śmiejmy się i bawmy się!

środa, 28 listopada 2007

A tymczasem na północy...

A na północy burze śnieżne, porywisty wiatr i bardzo zimno. Miałem okazję sam tego doświadczyć podczas weekendu. Z grupą znajomych pojechaliśmy do Akureyri, "stolicy północy". Jest to drugie co do wielkości miasto na Islandi - liczy 15 tys. mieszkańców. Całkiem przyjemne miejsce, tyle tylko, że o tej porze roku dzień trwa tam baardzo krótko. A jak jeszcze jest pochmurno, to ciężko odróżnić dzień od nocy.
No i niestety, nie udało się znów pooglądać zorzy polarnej. Ale za to odwiedziliśmy jedyne na świecie muzeum penisów. Oryginalne miejsce. Właściciel jest hobbystą, zbiera penisy od 30 lat. Otworzył specjalnie dla nas. Największy penis? - 1.70 m. Były właściciel? - wieloryb. ;) Ludzkiego narazie nie ma w kolekcji, ale za to jest kilka oficjalnych listów od facetów, którzy deklarują się oddać swój "okaz" po śmierci.
Gwoździem programu była jednak kąpiel w "Błękitnej lagunie północy". Na zewnątrz -10 stopni, śnieg i wiatr, a my biegaliśmy w kąpielówkach po śniegu. Oczywiście tylko przez króciutko, aby zaraz wskoczyć do przyjemnie gorącej i wściekle błękitnej wody. Ahh...

Po takiej wycieczce Reykjavik wygląda jak ogromna metropolia. ;)

piątek, 9 listopada 2007

Będą zamykać?

Mieszkańcy centrum Rejkjawiku mają nie lada problem. Chodzi o piątkowe i sobotnie noce. Nie dziwię się im, bo dzieje się wtedy coś bardzo orginalnego i dla okolicznych mieszkańców raczej mało przyjemnego. Jak pisałem kiedyś, Islandczycy wiedzą jak się bawić. Do upadłego. W przenośni i dosłownie. Aby przedstawić sobie co dzieje się w każdy (!) piątek i sobotę w godzinach 00:00-6:00 w centrum miasta, należy wyobrazić sobie np. krakowski Rynek wieczorem, gdy jest ładna pogoda i sezon w pełni. Następnie ilość ludzi i promili alkoholu we krwii pomnożyć przez trzy, a na koniec zgromadzić to wszystko na jednej tylko ulicy z około 10 pubami. Kolejki przed wejściem mają po kilka metrów, na drodze korek, kierowcy zatrzymują się kiedy i gdzie im się podoba, policja nie reaguje, bo i nie ma jej za dużo. O wymiocinach na ulicy nie wspomnę, bo ciekawsze są stroje. Ludzie tutaj mają pomysły jak się orginalnie ubrać.
Wszystko fajnie, ale jest jedno "ale". Owi mieszkańcy centrum się zbuntowali i chcą aby rząd nakazał zamykanie pubów wcześniej, tzn. pewnie około 3-4. Nie wyobrażam sobie tego, bo przed 6 tutaj się z knajp nie wychodzi. Nie chciałbym być w skórze właścicieli pubów, którzy będą musieli siłą wypychać gości pragnących więcej wina, muzyki i tańców.

środa, 31 października 2007

Cyrkowcy

Są i tutaj. Właściwie znajomy z uczelni okazał się jednym z nich. "Jonas the Clown". Rzeczywiście jest bardzo zabawny, ale za to karciane sztuczki robi na poważnie. Ale najbardziej zazdroszczę mu umiejętności w żonglerce. Może daleko mu do tego kolesia, ale jest niezły. Zabawę z 5 piłkami ma opanowaną, do tego wiele fajnych zagrań z trzema.

A może powinienem kupić sobie talię kart? Hmm...

poniedziałek, 22 października 2007

Miesiąc

Ułaaa... To już miesiąc minął? Ale jak to? Kiedy?!

No tak. Trzy tygodnie temu zaczął się mały kociołek uczelniany. Przygotowania do dwóch prezentacji, projekty i zadania. Było gorąco, mimo że na zewnątrz zaczynała się już jesień, wiał wiatr, padał deszcz, a dzień skracał się coraz bardziej.
Dwa tygodnie temu w kotle się zagotowało. Pierwsza prezentacja spalona przez problemy z rzutnikiem, ale druga za to już poszła lepiej. Mogłem otrzeć pot z czoła i odetchnąć. Wreszcie przyszedł weekend. Jeszcze tylko do pracy w piątek i sobotę. A w niedzielę przyleciała Kasia.
Widoki podczas wycieczki, na którą pojechaliśmy co chwile zapierały dech... W skrócie: ocean, góry, dziesiątki małych i ogromnych wodospadów, lodowiec, plaża z czarnym piaskiem, jeziora, zorza polarna, laguna, pola lawowe i wiele innych atrakcji. Znalazłem nawet miejsce, w którym kiedyś będę mieszkał.














Po takiej wycieczce nie pozostaje nic innego jak zacząć się leczyć psychiatrycznie z ilości wrażeń. No bo jak tu wrócić do rzeczywistości?

niedziela, 23 września 2007

O tak...

Po całym dniu pracy i biegania basen to jest to. Oczywiście chodzi o islandzki basen, który różni się nieco od polskiego. Kosztuje tyle co pół piwa w knajpie, a do dyspozycji jest: sauna, kilka jacquzzi z wodą o różnej temperaturze, duży basen również z podgrzewaną wodą, wodne boisko do koszykówki, piłki i inne fajne rzeczy. A wszystko to na zewnątrz. Temperatura powietrza wynosiła dziś 7 stopni, a wody w basenie 44 stopnie. Bomba!
Można się porządnie relaksować i odpocząć. No i oczywiście nie ma żadnych ograniczeń czasowych.

Już wiem co będę robił w każdą niedzielę po południu. :)

czwartek, 20 września 2007

Czarna środa

Zaczęło się od zepsutych naleśników. Prawdopodobnie mąka nie ta, albo nie ten kucharz. Nie dały się przewracać na drugą stronę. Potem poszło z górki: zablokowana karta kredytowa, brak kontaktu z bankiem, dziekan z AGH, który "mnie nie zna", "nie pozwolił mi jechać" i "nie wypłaci mi stypendium", a na koniec dwoje poszkodowanych przez rozlany sok na imprezie.

Na szczęście czwartek okazał się łaskawszy - przynajmniej bank odblokował mi kartę. :)

sobota, 15 września 2007

Raz pada, raz wieje

A raz i wieje i pada.

Ok, może nie jest aż tak źle. Czasem jest tylko poprostu zimno.
A tak na prawdę to czasami i słońce wyjdzie i wtedy robi się bardzo fajnie.

Ale ostatnio było strasznie wietrznie i mokro. To był chyba najgorszy dzień od przyjazdu tutaj. Starając się przezwyciężyć wiatr i desz wszedłem do sklepu przez otwarte na oścież drzwi. Znajomy sprzedawca zagaił rozmowę. Zeszło na pogodę, więc powiedziałem, że dziś mocno wieje. Odpowiedział: "Drzwi są jeszcze ciągle otwarte... Jak się robi brzydko to je zamykamy."

Powoli przestawiam się na ich mentalność i zaczynam się uodparniać na trudne warunki. Zobaczymy czy to się uda.

poniedziałek, 10 września 2007

A w niedzielę...

...wyszło słońce. Rano było słonecznie, i jak na Islandię, bardzo ciepło. Posiedziałem chwilę na ławeczce nad brzegiem oceanu - do którego idzie się jakąś minutę z naszego guesthouse'u. Ale i tak zrobiło się zimno, więc zwinąłem się stamtąd.

Pierwsze islandzkie naleśniki totalnie nie wypaliły. Były jak guma. Na dodatek nie dobra guma. Ale nie poddaję się. W końcu trzeba się nauczyć gotować. Dzisiejsza jajecznica była już w miarę ok.

Wieczorem poszliśmy z erasmusową ekipą na mały spacer po okolicy. Są tutaj ludzie z wielu krajów, m.in.: Finlandii, Szwecji, Litwy, Łotwy, Danii, Niemiec, Hiszpanii, Francji, Słowacji, Czech, Włoch. Uczymy się nowych słów, szczególnie islandzkich. "Jaja" to po islandzku "OK". "Takk" to dziękuję. Narazie więcej nie opanowałem. Przydałby się słownik, ale tutaj za książki płaci się jak za złoto, więc może innym razem.

JAJA!

sobota, 8 września 2007

Reykjavik nocą

W Islandii ludzie wiedzą jak się bawić...

Mam wrażenie, że nawet my Polacy przy nich wymiękamy.

środa, 5 września 2007

Euroameryka

Islandię można nazwać Euroameryką. Przynależy do Europy, ale amerykański wpływ 50 tysięcy żołnierzy stancjonujących tu podczas drugiej wojny światowej zostawił ślad.
Poza tym, przez Islandię biegnie granica płyt litosfery: północno-amerykańskiej i euroazjatyckiej. Między nimi przerzucony jest most interkontynentalny, bo w środku jest dziura o szerokości kilkunastu i głębokości kilku metrów.
Niemalże jedną nogą można być w "Ameryce", a drugą w "Europie".

Prawie wszyscy Islandczycy mówią po angielsku ze świetnym akcentem. Nawet w najdzikszych okolicach ludzie znają ten język.

Moim zdaniem niedługo jednak angielski może przestać być najpopularniejszym językiem obcym w Islandii za sprawą... polskiego oczywiście. :) Polaków tu coraz więcej. Już na lotnisku w Keflaviku słyszeliśmy naszą mowę, a i w stolicy też jej nie brak.

Może niedługo Islandia stanie się drugą Irlandią?

poniedziałek, 3 września 2007

Islandczycy.

To nieprawda, że ludzie z Islandii są zamknięci w sobie i nieprzystępni. Tak było napisane w mądrej książce, która jednak okazała się nie taka znowu mądra. Zaczęło się jeszcze w samolocie podczas lotu ze Sztokholmu do Keflaviku. Połowa pasażerów się chyba znała, śmiali się, odwiedzali nawzajem, zagadywali. Jakby jakiś promil unosił się w powietrzu, ale to przecież niemożliwe samolocie. Pomyślałem, że oni poprostu tacy są - otwarci, mili i uśmiechnięci.

Na ulicy nie ma problemu z dowiedzeniem się o kierunek, o najbliższy sklep czy o autobus. Prawie każdy tutaj mówi po angielsku i chętnie pomaga przybyszom. Przykładem niech będzie człowiek, który specjalnie przyjechał na prośbę naszej gospodyni, w jednej z malutkich wioseczek, po mojego hiszpańskiego kolegę, zabrał go do siebie i pozwolił mu wykonać telefon do Hiszpanii. Nie wziął za to nic i jeszcze przywiózł go z powrotem.

A owa gospodyni, mimo że prowadziła malutką restauracyjkę i sprzedawała tam posiłki, pozwoliła mi przygotować sobie swoje jedzenie w jej kuchni i jeszcze postawiła herbatę. Może widziała, że jesteśmy głodni, zmarznięci, mokrzy i nie mamy islandzkich zarobków...

Jak narazie nie spotkałem negatywnie nastawionego Islandczyka. Oby tak dalej!

poniedziałek, 20 sierpnia 2007

Pytania przed wyjazdem

Czy rzeczywiście będzie ciągle wiało? Czy zorza polarna naprawdę wygląda tak, jak na zdjęciach? Czy uda się zobaczyć maskonura? Ile kosztuje mleko? Jak ciepła jest woda w Błękitnej Lagunie? Czy celnicy skonfiskują mi kiełbasę? Gdzie wynająć samochód?

Te i sto innych pytań nasuwa mi się do głowy od czasu kiedy zacząłem przygotowania do wyjazdu na Islandię. Wylot 28 sierpnia: Kraków - Sztokholm - Reykjavik.

Dotychczas kupiłem już porządne buty, kurtkę przeciwdeszczową, ciepłe ciuchy, przewodnik po Islandii ;), aparat. Jeszcze przepisowy litr wódki i litr wina, 3 kg prowiantu i wszystko będzie gotowe.

Do boju!