niedziela, 23 września 2007

O tak...

Po całym dniu pracy i biegania basen to jest to. Oczywiście chodzi o islandzki basen, który różni się nieco od polskiego. Kosztuje tyle co pół piwa w knajpie, a do dyspozycji jest: sauna, kilka jacquzzi z wodą o różnej temperaturze, duży basen również z podgrzewaną wodą, wodne boisko do koszykówki, piłki i inne fajne rzeczy. A wszystko to na zewnątrz. Temperatura powietrza wynosiła dziś 7 stopni, a wody w basenie 44 stopnie. Bomba!
Można się porządnie relaksować i odpocząć. No i oczywiście nie ma żadnych ograniczeń czasowych.

Już wiem co będę robił w każdą niedzielę po południu. :)

czwartek, 20 września 2007

Czarna środa

Zaczęło się od zepsutych naleśników. Prawdopodobnie mąka nie ta, albo nie ten kucharz. Nie dały się przewracać na drugą stronę. Potem poszło z górki: zablokowana karta kredytowa, brak kontaktu z bankiem, dziekan z AGH, który "mnie nie zna", "nie pozwolił mi jechać" i "nie wypłaci mi stypendium", a na koniec dwoje poszkodowanych przez rozlany sok na imprezie.

Na szczęście czwartek okazał się łaskawszy - przynajmniej bank odblokował mi kartę. :)

sobota, 15 września 2007

Raz pada, raz wieje

A raz i wieje i pada.

Ok, może nie jest aż tak źle. Czasem jest tylko poprostu zimno.
A tak na prawdę to czasami i słońce wyjdzie i wtedy robi się bardzo fajnie.

Ale ostatnio było strasznie wietrznie i mokro. To był chyba najgorszy dzień od przyjazdu tutaj. Starając się przezwyciężyć wiatr i desz wszedłem do sklepu przez otwarte na oścież drzwi. Znajomy sprzedawca zagaił rozmowę. Zeszło na pogodę, więc powiedziałem, że dziś mocno wieje. Odpowiedział: "Drzwi są jeszcze ciągle otwarte... Jak się robi brzydko to je zamykamy."

Powoli przestawiam się na ich mentalność i zaczynam się uodparniać na trudne warunki. Zobaczymy czy to się uda.

poniedziałek, 10 września 2007

A w niedzielę...

...wyszło słońce. Rano było słonecznie, i jak na Islandię, bardzo ciepło. Posiedziałem chwilę na ławeczce nad brzegiem oceanu - do którego idzie się jakąś minutę z naszego guesthouse'u. Ale i tak zrobiło się zimno, więc zwinąłem się stamtąd.

Pierwsze islandzkie naleśniki totalnie nie wypaliły. Były jak guma. Na dodatek nie dobra guma. Ale nie poddaję się. W końcu trzeba się nauczyć gotować. Dzisiejsza jajecznica była już w miarę ok.

Wieczorem poszliśmy z erasmusową ekipą na mały spacer po okolicy. Są tutaj ludzie z wielu krajów, m.in.: Finlandii, Szwecji, Litwy, Łotwy, Danii, Niemiec, Hiszpanii, Francji, Słowacji, Czech, Włoch. Uczymy się nowych słów, szczególnie islandzkich. "Jaja" to po islandzku "OK". "Takk" to dziękuję. Narazie więcej nie opanowałem. Przydałby się słownik, ale tutaj za książki płaci się jak za złoto, więc może innym razem.

JAJA!

sobota, 8 września 2007

Reykjavik nocą

W Islandii ludzie wiedzą jak się bawić...

Mam wrażenie, że nawet my Polacy przy nich wymiękamy.

środa, 5 września 2007

Euroameryka

Islandię można nazwać Euroameryką. Przynależy do Europy, ale amerykański wpływ 50 tysięcy żołnierzy stancjonujących tu podczas drugiej wojny światowej zostawił ślad.
Poza tym, przez Islandię biegnie granica płyt litosfery: północno-amerykańskiej i euroazjatyckiej. Między nimi przerzucony jest most interkontynentalny, bo w środku jest dziura o szerokości kilkunastu i głębokości kilku metrów.
Niemalże jedną nogą można być w "Ameryce", a drugą w "Europie".

Prawie wszyscy Islandczycy mówią po angielsku ze świetnym akcentem. Nawet w najdzikszych okolicach ludzie znają ten język.

Moim zdaniem niedługo jednak angielski może przestać być najpopularniejszym językiem obcym w Islandii za sprawą... polskiego oczywiście. :) Polaków tu coraz więcej. Już na lotnisku w Keflaviku słyszeliśmy naszą mowę, a i w stolicy też jej nie brak.

Może niedługo Islandia stanie się drugą Irlandią?

poniedziałek, 3 września 2007

Islandczycy.

To nieprawda, że ludzie z Islandii są zamknięci w sobie i nieprzystępni. Tak było napisane w mądrej książce, która jednak okazała się nie taka znowu mądra. Zaczęło się jeszcze w samolocie podczas lotu ze Sztokholmu do Keflaviku. Połowa pasażerów się chyba znała, śmiali się, odwiedzali nawzajem, zagadywali. Jakby jakiś promil unosił się w powietrzu, ale to przecież niemożliwe samolocie. Pomyślałem, że oni poprostu tacy są - otwarci, mili i uśmiechnięci.

Na ulicy nie ma problemu z dowiedzeniem się o kierunek, o najbliższy sklep czy o autobus. Prawie każdy tutaj mówi po angielsku i chętnie pomaga przybyszom. Przykładem niech będzie człowiek, który specjalnie przyjechał na prośbę naszej gospodyni, w jednej z malutkich wioseczek, po mojego hiszpańskiego kolegę, zabrał go do siebie i pozwolił mu wykonać telefon do Hiszpanii. Nie wziął za to nic i jeszcze przywiózł go z powrotem.

A owa gospodyni, mimo że prowadziła malutką restauracyjkę i sprzedawała tam posiłki, pozwoliła mi przygotować sobie swoje jedzenie w jej kuchni i jeszcze postawiła herbatę. Może widziała, że jesteśmy głodni, zmarznięci, mokrzy i nie mamy islandzkich zarobków...

Jak narazie nie spotkałem negatywnie nastawionego Islandczyka. Oby tak dalej!