To nieprawda, że ludzie z Islandii są zamknięci w sobie i nieprzystępni. Tak było napisane w mądrej książce, która jednak okazała się nie taka znowu mądra. Zaczęło się jeszcze w samolocie podczas lotu ze Sztokholmu do Keflaviku. Połowa pasażerów się chyba znała, śmiali się, odwiedzali nawzajem, zagadywali. Jakby jakiś promil unosił się w powietrzu, ale to przecież niemożliwe samolocie. Pomyślałem, że oni poprostu tacy są - otwarci, mili i uśmiechnięci.
Na ulicy nie ma problemu z dowiedzeniem się o kierunek, o najbliższy sklep czy o autobus. Prawie każdy tutaj mówi po angielsku i chętnie pomaga przybyszom. Przykładem niech będzie człowiek, który specjalnie przyjechał na prośbę naszej gospodyni, w jednej z malutkich wioseczek, po mojego hiszpańskiego kolegę, zabrał go do siebie i pozwolił mu wykonać telefon do Hiszpanii. Nie wziął za to nic i jeszcze przywiózł go z powrotem.
A owa gospodyni, mimo że prowadziła malutką restauracyjkę i sprzedawała tam posiłki, pozwoliła mi przygotować sobie swoje jedzenie w jej kuchni i jeszcze postawiła herbatę. Może widziała, że jesteśmy głodni, zmarznięci, mokrzy i nie mamy islandzkich zarobków...
Jak narazie nie spotkałem negatywnie nastawionego Islandczyka. Oby tak dalej!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz